Wybory jako „barbarzyński proceder”

Podstawowym mechanizmem demokracji są wybory. Jedną z pierwszych demokracji w naszej części Europy  była „demokracja komunistyczna”. Pojęcie powyższe może razić ortodoksyjnych sympatyków tej formy rządzenia ponieważ sami koryfeusze dyktatury proletariatu w Związku Radzieckim nie określali siebie demokratami ale bolszewikami. Nie oznacza to bynajmniej, że nimi nie byli co najmniej co do ogólnej  treści zawartej w tym pojęciu. Wszak demokracja to nic innego jak dyktatura większości – wyraz „bolszynstwo” oznacza po prostu „większość” – i to w czystej postaci. Tylko forma rządzenia była swoiście komunistyczna, która zgodnie ze swoją dialektyką zakładała względność praw i nawet nazwa „większość” mogła w praktyce oznaczać „mniejszość” zorganizowaną wg zasady centralizmu demokratycznego.

Jak wyglądała w rzeczywistości ta forma rządzenia ludem doświadczyli osobiście polscy obywatele na terenach zaanektowanych do państwa radzieckiego po jego napaści na Polskę w dniu 17 września 1939 roku. Oto co pisze uczestniczka tej operacji wyborczej na Wileńszczyźnie śp. prof. Barbara Skarga 1):

„Wypominali mi wówczas (przesłuchujący z NKWD – przyp. mój), że sama głosowałam za przyłączeniem naszych ziem do Związku Sowieckiego. To był często wysuwany argument i podstawa do wpisywania w ankietach personalnych obywatelstwa ZSRR. Obywatelstwo to przekreślałam konsekwentnie zawsze, wpisując polskie, co ich doprowadzało do wściekłości. Rozmowa zaś toczyła się najczęściej w taki sposób: głosowałaś! Nie. Jak to nie, wszyscy musieli głosować, gdybyś nie głosowała, dawno byłabyś na Syberii. W tym miejscu popełniali błąd. Cóż to bowiem za wybory, gdy idzie się do urn wyborczych pod bagnetami NKWD. Stosowaliście siłę, a więc wasze wybory nie są ważne i jest rzeczą całkowicie obojętną, czy ktoś w nich brał udział, czy nie. Ale oni twierdzili swoje i mieli rację. Pamiętam, że ludzie się bali, że radio londyńskie nawoływało, by nie stawiać oporu, mówiono, że wybory pod przymusem nie będą miały znaczenia wobec prawa międzynarodowego. Nikt nie znał wyznaczonych gdzieś w Moskwie kandydatów. Sowieckim obyczajem była tylko jedna lista i NKWD śledziło, by nikt nie poważył się skreślić z niej choć jednego nazwiska. Kabinki były co prawda w każdym punkcie wyborczym, ale nie śmiano do nich wchodzić, bo niektórych odważnych zabierano od razu. Zresztą cóż za różnica, czy się przekreśli, czy nie, wiadomo było z góry, jakie będą wyniki. Było to pierwsze tego rodzaju przeżycie, pierwsze spotkanie z rzekomą wolnością sowieckich instytucji i śmialiśmy się serdecznie z tego barbarzyńskiego procederu. Nie był to śmiech mądry. Któż jednak mógł przypuszczać, że wybory zostaną przez aliantów uznane, że będą służyły w przetargach o granice. Mieliśmy śmieszną wiarę, że istnieje prawo, że istnieje szacunek dla walczącego narodu, że będzie nam oddana sprawiedliwość. Jakże byliśmy naiwni.”

Wspomniany przez Panią Profesor „barbarzyński proceder” wyborczy uległ po II Wojnie Światowej, w warunkach demokracji socjalistycznej PRL-u, swoistemu liftingowi dokonanemu przez polskich komunistów przybyłych ze wschodu. Wyglądał on następująco:

  1. centrum posiadające prawny monopol do rejestrowania kandydatów w wyborach jest już w Warszawie a nie w Moskwie;
  2. usunięte zostały z przestrzeni wyborczej państwowe mundurowe służby policyjne (Autorka wspomina o NKWD), jako nie pasujące do nowych powojennych czasów; bolszewicki przymus fizyczny został zastąpiony socjalistyczną świadomością obywatelską;
  3. w pierwszych po wojnie wyborach do sejmu w styczniu 1947 roku były jeszcze listy konkurujących ze sobą bloków politycznych ale później sytuacja powróciła do leninowskiej normy tj. wróciła jedna lista kandydatów w wyborach do sejmu gwarantując monopol rządów nielicznym czerwonym hegemonom;
  4. pomijając patologiczne warunki wyborcze do sejmu z 1947 roku, które to wybory dzisiaj uznaje się za sfałszowane sama procedura „skreślania” kandydatów była – zgodnie z interesem jedynej partii – uznawana za naganną i rzadko miała miejsce; kabiny wyborcze były nadal w każdym lokalu wyborczym, ale stanowiły one swego rodzaju atrapy wobec zalecanej praktyki „nie skreślania” (kandydaci z pierwszych miejsc na jednej liście wyborczej mieli gwarantowane mandaty poselskie).

Po 1989 roku, w nowej demokracji „solidarnościowej” Ojcowie Założyciele III RP dokonali kolejnego odświeżenia mechanizmu wyborczego do sejmu wziętego z poprzedniej formacji. Ten zabieg zagwarantował nowym już oligarchom „solidarnościowym” – wespół z istniejącą „nadbudową” starego porządku prawnego i konstytucyjnego – ciągłość w rządzeniu gminem nie naruszając samej anty obywatelskiej konstrukcji.

Precyzyjnym opisem dzisiejszej „solidarnościowej” rzeczywistości sejmowej, będącej konsekwencją „oszukańczego” procederu wyborczego  – już nie tak „barbarzyńskiego” jak ten opisany przez Panią Profesor – była wypowiedź z trybuny sejmowej, w dniu 3 stycznia 2003, ówczesnego wicemarszałka Sejmu, przywódcy głównej partii opozycyjnej, Donalda Tuska o treści:

„Jeśli Polacy dzisiaj tak nisko cenią własne przedstawicielstwo, także naszą Izbę, to nie tylko ze względu na jakość pracy, ale także z tego pierwotnego powodu, jakim jest poczucie niepełnego uczestnictwa, często fałszywego, zafałszowanego uczestnictwa obywateli w akcie wyborczym. Polacy od lat mają przekonanie – i to przekonanie narasta – że dzień, w którym wybierają swoich parlamentarzystów, jest tak naprawdę dniem wielkiego oszustwa polskiego wyborcy przez aparaty partyjne” 2).

Wymienione powyżej trzy odmiany demokracji tj. komunistyczna, socjalistyczna i solidarnościowa, które Polacy znają z autopsji mają jeden wspólny mianownik. Jest nim bezpodmiotowość obywatela w państwie realizowaną poprzez pozbawienie go prawa wybieralności do sejmu czyli prawa biernego.

Ten „brak” jest aksjomatem myślenia anty demokratycznego czyli sprzecznego z ideą wolnego obywatela. Od czasów opanowania Polaków – fizycznie i umysłowo – przez komunizm sytuacja nic się nie zmieniła.

A przecież prawie osiem lat temu Rada Europy obchodziła 10 urodziny 3) wydania – opracowanych przez Komisję Wenecką – standardów wyborczych tzw. Kodeksu dobrej praktyki 4), gdzie, potwierdza się niezbywalną pełnię praw wyborczych wszystkich obywateli w państwie demokratycznym.

1) Barbara Skarga „Po wyzwoleniu… (1944–1956)”, Aletheia, Warszawa 2000

2)https://www.salon24.pl/u/jerzyprzystawa/8124,dzien-wielkiego-oszustwa

3) https://www.venice.coe.int/webforms/documents/?pdf=CDL-STD(2013)050-e

4) https://bisnetus.wordpress.com/biblioteka/akty-ustrojowe/kodeks-dobrej-praktyki-komisji-weneckiej/

Ostatni szaniec „homo sovieticusa”

„Homo sovieticus” jest pojęciem stworzonym do opisania człowieka ukształtowanego w wyniku ideologicznej indoktrynacji, która realizowana była w warunkach totalitarnej władzy sowieckiej.

Bolszewicy w Rosji carskiej – jak każde w miarę inteligentne gremium, pragnące porządzić sobie ludzkimi masami – od początku zdobycia władzy położyli mocny nacisk na umacnianie w obywatelach i zagranicy przekonania o prawowitości swoich rządów. Zasadniczym dowodem na tę prawowitość – akceptowanym przez homo sapiens w wolnym świecie – są wybory. Ponieważ komuniści zdobyli w Rosji władzę nie po to, aby się nią z kimkolwiek dzielić, dlatego wybory służyły im do jej umacniania. Skutecznie wcielali w czyn wiekopomną myśl Józefa Stalina o treści: „Nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy” tak, aby wybory były wygrane. Dlatego komunistyczne rządy mogły spokojnie przemielać narody Sowieta na modłę swojej ideologii, przekształcając je w ludzi nowego typu, których jako pierwszy sportretował Aleksander Zinowiew w swojej książce zatytułowanej „Homo sovieticus”.

W owym czasie, w wyniku wielkich aspiracji socjalistów europejskich do przewodzenia swoimi społeczeństwami, zaczął nabierać popularności alternatywny wobec większościowego (a więc demokratycznego) partyjny system wyborczy zwany proporcjonalnym. W 1922 roku przyjęła go odrodzona Polska.

Początki tego procesu na ziemiach polskich tak wspomina ks. Walerian Meysztowicz 1):
„I on (Stanisław Mackiewicz – przyp.) i ja byliśmy przeciwnikami wyborów „proporcjonalnych”. Mnie jeszcze w Petersburgu w 1912 czy 1913 roku, gdy „system de Hondta” był ledwie projektem, realizowanym gdzieś w jakichś republikach amerykańskich, uczył profesor Konrad Iwanowski, że musi ten system doprowadzić do powstania „grup pozaprawnych”, nieprzewidzianych przez konstytucje; przewidział „partie polityczne”. Przewidział też, że te „grupy pozaprawne” będą dążyć do objęcia władzy i będą skłonne do przemieniania się w „spółki o celach przestępczych” („societates ad delinquendum”). Gdyśmy się zmagali z Tuchaczewskim, nie było to jeszcze doświadczalnie sprawdzone, ale rozbijacka działalność partii skłaniała nas już do obrony nieprzytomnie atakowanego ze strony polskiej naszego dowództwa. Agitacja bolszewicka, pokrywająca drogi odwrotu Sowietów zwałami propagandowych świstków, nie była niebezpieczna, ale nadchodzące z Warszawy pisma – jak Niemojewskiego „Myśl Niepodległa” i inne, które nie wahały się oskarżać Naczelnego Wodza wprost o zdradę – istotnie rozkładały wojsko, pozbawiały je siły”.

Po II wojnie światowej władzę w Polsce przejęli komuniści, którzy przed 1939 rokiem stanowili polityczny margines. Ich zamiłowanie do ordynacji proporcjonalnej pozwoliło na skuteczne wykorzystanie jej „zalet”, które tak świetnie ukazał wymieniony powyżej Pamiętnikarz.

Potwierdzeniem powyższego jest następujący wycinek rozmowy Bolesława Bieruta, członka delegacji Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej z nowym premierem Zjednoczonego Królestwa Clementem Attlee, jaka odbyła się 30 maja 1945 roku 2), a więc 8 miesięcy wcześniej zanim Komisja do opracowania projektu ordynacji wyborczej do Sejmu rozpoczęła swoją pracę.

„Attlee: Jeszcze jedna sprawa ważna. Jaka jest metoda wyborcza, czy macie jedną listę, czy wybory proporcjonalne?
Bierut: Nie mamy w tej chwili ustalonej ordynacji wyborczej, ale popularne jest hasło wyborów pięcioprzymiotnikowych, to znaczy: powszechnych, równych, tajnych, bezpośrednich i proporcjonalnych„.

W czerwcu 1946 roku odbyło się referendum ludowe, które zostało – przy pomocy specjalistów radzieckich – zawodowo sfałszowane. Rozpoczął się okres antydemokratycznej pacyfikacji kraju przez nowych i stosunkowo nielicznych emisariuszy „homo sovieticus”. We wrześniu 1946 roku Krajowa Rada Narodowa uchwaliła ordynację wyborczą. Już za niedługo, bo w styczniu 1947 roku odbyły się pierwsze wybory do Sejmu Ustawodawczego, które w konsekwencji były istotnym wydarzeniem na drodze budowania systemu totalitarnego w Polsce. Nowa/stara ordynacja proporcjonalna świetnie nadawała się do tej antyobywatelskiej operacji.

Podmiotem prawa stała się partia na zasadzie wyłączności a nie obywatel, jak być powinno w kraju demokratycznym. Komuniści na długie lata pozbawili społeczeństwo polskie wpływu na swoją przyszłość. Ten brak wolności w wyborze swoich losów musiał skądinąd doprowadzić u znacznej jego części do syndromu chorobowego, którego objawy opisał ks. Józef Tischner w eseju pt. „Etyka solidarności oraz Homo sovieticus”.

Mamy teraz III RP. I oto znowu obywatelom została zaimplantowana peerelowska partyjna ordynacja wyborcza do Sejmu. W PRL komuniści w swojej argumentacji – oprócz zasady wyborczej ciągłości z II RP jako elementu prawowitości swojej władzy – używali doktrynalnego uzasadnienia dotyczącego walki klas, którą to walkę tylko oni wespół z satelickimi partiami mogli sprawować.

W III RP nie ma żadnych konstytucyjnych klas społecznych, ale za to pozostała nie usunięta ideowa kontynuacja nowej demokratycznej Polski z jej socjalistyczną poprzedniczką na odcinku zarządzania polskimi obywatelami. Tą ideą jest rozwiązanie proporcjonalne w wyborach do Sejmu. Ważną przesłanką za jego niezmienianiem jest wypowiedź jednego z Ojców Założycieli III RP. Otóż pierwszy Premier na pytanie Mariusza Wisa o potrzebie dyskusji na temat ordynacji odpowiedział: „Panie, ja się na tym nie znam” 3). Jeśli Premier, odrodzonej po 1989 roku, Polski nie miał pojęcia o demokratycznych mechanizmach sprawowania władzy – a takie były oczekiwania społeczne większości Polaków – to co tu żądać od zwykłych obywateli, których zniewolony umysł zaczął się dopiero dotleniać wolnością.

W wyżej wymienionym cyklu refleksji ks. Józef Tischner pisze o władzy m.in., że „Gdy jakiś poseł okazuje się złodziejem to walka o zmianę posła nie jest zamachem stanu. Kto nie widzi różnicy, powinien porozmawiać ze swoim psychiatrą” 4). Ksiądz był filozofem i mógł nie rozszyfrować rzeczywistości politycznej, gdzie ordynacja proporcjonalna (wielomandatowa), jaka jest w III RP, wyklucza nie tylko „zmianę posła”, ale i kandydowanie obywatela na posła . W wyniku tego zabiegu utrwalany jest w polskim społeczeństwie w przestrzeni publicznej stan quasi psychiatryczny, który w konsekwencji umacnia tylko syndrom homo sovieticusa, będący ostatnim szańcem poprzedniej epoki.

1) Meysztowicz Walerian „Gawędy o czasach i ludziach”, Polska Fundacja Kulturalna, Londyn 1993
2) „Kampania wyborcza i wybory do Sejmu Ustawodawczego 19 stycznia 1947”, Wydawnictwo Sejmowe 1999

3) http://jow.pl/arch-567/

4) w oryginale – w podrozdziale „Władanie” jest „sołtys” a nie „poseł”

Wyborcy dali posłance kopa w sempiternę

Nie. To nie zdarzyło się w Polsce.

Jak informuje prof. Tomasz Kaźmierski1) w dniu 6 czerwca br. odbyły się pierwsze w historii  Wielkiej Brytanii wybory uzupełniające do Izby Gmin, do których doszło w wyniku procedury odwoławczej umożliwiającym wyborcom usunięcie uprzednio wybranego przez nich posła. Notka Profesora jest ciekawa choćby dlatego, że pokazuje jak w soczewce przepaść dzielącą  demokrację angielską od polskiej odpowiedniczki.

Tak na marginesie:

Poeta Hillaire Belloc – autor książki „Państwo niewolnicze”2) – był w latach 1906 – 1910 członkiem brytyjskiego parlamentu. Z racji swoich poglądów społeczno-ekonomicznych (system dystrybucji) był krytykiem m.in. parlamentaryzmu. A przecież ojczyzna Jego – w owych czasach (przełom XIX/XX wieku) – była chyba najbardziej „spokojna” w ogólnym rozwoju i syta jak na ówczesny świat a nadto z dość dobrą wolnością polityczną. Nie da się jej porównywać z polską rzeczywistością po „upadku” komuny, która jest dzika w rozwoju, syta dla nielicznych i bez pełni praw politycznych (podmiotem prawa wyborczego są partie a nie obywatel).

Od czasów H. Belloca angielski system wyborczy został znacznie usprawniony – z punktu widzenia obywatela – poprzez wprowadzenie między innymi ww. odwoływalności posła.

Jednakże III RP nie osiągnęła nawet tej wolności politycznej jaką mieli Anglicy sto lat temu. Natomiast przyznać trzeba, iż jest pewien widoczny postęp w stosunku do demokracji socjalistycznej: oto frekwencja wyborcza dzisiaj nie jest już tak zwariowana jak w czasach PRL, gdy wynosiła ponad 90 %.

Aby tej różnicy – w stosunku do otaczającego demokratycznego świata – wyborcy III RP nie zauważyli dlatego aktualnie mass media wywołują histerię wyborczą na czas przed mającymi się odbyć w jesieni wyborami do sejmu. Mamy zatem duby smalone co rozumowi bluźnią.

  1. http://jow.pl
  2. https://www.salon24.pl/u/wbs/876300,widmo-panstwa-niewolniczego

JOW jak z Orwella?

W 2015 roku Instytut Spraw Obywatelskich (INSPO) wydał ekspertyzę dra Pawła Przewłockiego pt. „Single TransferableVote (STV) – Preferencyjna Ordynacja Wyborcza”1). Na końcu ekspertyzy, w jej części aneksowej został umieszczony interesujący wywiad przeprowadzony przez Marcina Gerwina z Peterem Emersonem. Jego tytuł brzmi: „Okręgi jednomandatowe to pomysł jak z Orwella”.

Profesor Jerzy Przystawa zauważył, iż „Nie ma nic dziwnego ani nienaturalnego w tym, że wszystkie decyzje demokratycznie – a więc zgodnie z wolą większości – podejmowane, znajdują swoich kontestatorów”2). Kim zatem jest Kontestator polskiego rozmówcy?

Peter Emerson to syn angielskiej katoliczki i irlandzkiego protestanta. Jest dyrektorem Instytutu de Borda, organizacji pozarządowej z Belfastu w Irlandii Północnej, która promuje wykorzystanie procedur głosowania we wszystkich spornych kwestiach wyboru społecznego. Emerson jest zwolennikiem systemu wyborczego Borda, systemu preferencyjnego, który zalecał dla społeczeństw takich, jak np. Bośnia. Pracował w kilku innych strefach konfliktu, m.in. na Bałkanach, na Kaukazie i w Afryce Wschodniej.

Dla celów niniejszych rozważań ważne jest również przytoczenie kilku danych o ojczyźnie Petera Emersona.

Otóż Irlandia Północna to kraina niewielka: 14,1 tys.km2 z 1,8 mln mieszkańcami (najmniejsze polskie województwo tj. opolskie ma 9,4 tys.km2 i 1,0 mln ludności), z czego ok. 1,2 mln stanowią osoby mające prawa wyborcze. Jako część Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii, administrowana jest przez rząd brytyjski, w imieniu którego działa minister do spraw Irlandii Północnej.

Znany jest powszechnie konflikt o podłożu etniczno-politycznym rozgrywający się na obszarze Irlandii Północnej w ostatnich dziesiątkach lat XX wieku. Prawie 60 proc. ludności stanowią protestanci, a ponad 40 proc. katolicy. Z tego choćby powodu sposób wybierania przedstawicieli społeczności irlandzkiej do gremiów przedstawicielskich jest sprawą niezwykle trudną.

Jak poradzili sobie z tym problemem Anglicy, którzy w realizacji swojej misji wolnego obywatela zafundowali Zjednoczonemu Królestwu lokalne parlamenty dla 3 odrębnych nacji („nation”): Szkocji, Walii i Irlandii Północnej? Otóż północnoirlandzcy wyborcy wybierają:

  1. do Izby Gmin (650 członków): 18 deputowanych w okręgach jednomandatowych, gdzie mamy ok. 67 tys. wyborców na okrąg – wg ogólnokrajowej ordynacji FPTP. W referendum w 2011 roku ponad połowa północnoirlandzkich głosujących (56%) poparła tę ordynację;
  2. do Zgromadzenia Irlandii Północnej (lokalnego parlamentu): 108 posłów, po 6 z każdego z ww. osiemnastu okręgów – wg metody STV.

Peter Emerson wyspecjalizował się w systemach wyborczych w państwach, w których występują silne konflikty, jak Bośnia i Hercegowina (3,8 mln ludności: Bośniacy 48%, Serbowie 33%, Chorwaci 15%), Lesotho (2,0 mln: protestanci 50%, katolicy 46%), Papua-Nowa Gwinea (7,3 mln: protestanci 68%, katolicy 30%, ponad 800 języków). Czy jednak wiedza północnoirlandzkiego Eksperta może być pożyteczna w rozważaniach o naprawie mechanizmu wyborczego do polskich instytucji przedstawicielskich, w tym do sejmu?

Około 30 milionów polskich wyborców to społeczność mocno homogeniczna etnicznie, religijnie czy społecznie. Daleka od zróżniczkowanych społeczeństw będących przedmiotem dociekań dyrektora Instytutu de Borga. Stąd nie należy oczekiwać jakiejś wartości dodanej w reformowaniu polskich mechanizmów wyborczych.

Polska ma naturalne warunki do stosowania u siebie rozwiązań a la JOW, nie tylko z racji prostoty jaką ze sobą niesie, ale i z tego, iż wymusza myślenie obywatelskie, wspólnotowe dalekie od zaszczepionego 70 lat temu homo sovieticus’owe. Mechanizm ten zawiera w sobie układ odpornościowy przeciwko różnym wirusom politycznym, wewnętrznym, jak i zewnętrznym – poprzez skuteczną kontrolę każdego pojedynczego wybrańca przez wybierających.

Przytoczone w tytule wywiadu porównanie systemu wyborczego JOW z Orwellem bierze się stąd, iż „Okręgi jednomandatowe oznaczają, że wyborca musi jednej z opcji powiedzieć ‘tak’, sugerując tym samym, że mówi ‘nie’ wszystkim pozostałym kandydatom czy kandydatkom. To tak, jak w Folwarku zwierzęcym – ta świnka jest dobra, a ta nie”.

Oczywiście jest to bzdura, gdyż w różnorakich życiowych wyborach zawsze zmuszeni jesteśmy we własnym interesie do podjęcia jednej decyzji najroztropniejszej. „A przecież, gdy szukamy naszej ‘drugiej połowy’, oceniamy przyjaciół, lekarza, nauczyciela, krawca, artystę, fryzjera, partnera do uprawiania sportu, adwokata, kolegę i choćby przedstawiciela narodu w parlamencie, stawiamy jakąś osobę ponad inną. Całe życie jest niekończącym się wyborem, dokonywanym dzięki naszej potentia ad utrumlibet, czyli wolnej woli: kto wybierze A, automatycznie ‘dyskryminuje’ B”3).

Mówiąc o tych sprawach winniśmy rozważyć ważną konstatację natury ogólnej: we wszelkich wyborach do gremiów publicznych poprzez procedurę wyborczą tworzony jest pewien zbiór osób – przedstawicieli zwanych pospolicie elitą. W systemie JOW mamy jej spersonalizowaną formę wybierania posiadającą ten bezsprzeczny walor nad sposobem gromadnym (proporcjonalnym), że „w personalizmie odpowiedzialność jest surowsza, gdy tymczasem odpowiedzialność zbiorowa bywa najlepszym wykrętem od wszelkiej odpowiedzialności”4).

W jednym północnoirlandzki rozmówca ma rację: „okręgi jednomandatowe są niebezpieczne w strefach konfliktów”. I to jest niekwestionowaną przez nikogo prawdą. Tylko, że Polacy do tych społeczności zantagonizowanych – jak zaznaczyłem powyżej – nie zaliczają się.

Gwoli precyzji zaznaczę, że wypowiedź Petera Emersona jest pełniejsza i została ujęta w formie klasycznego zdania warunkowego, takiego oto: „Jeżeli okręgi jednomandatowe są niebezpieczne w strefach konfliktów, to nie powinno się ich stosować gdziekolwiek. Kropka”.

Powyższe rozumowanie jest błędne. Jeżeli bowiem planeta ma strefy normalne i strefy skonfliktowane to wnioskowanie uogólniające na podstawie praw rządzących w jednej z tych stref – i to wyjątkowej – jest pospolitym naciąganiem tezy. Kończący wymienione zdanie rzeczownik „kropka” jest tylko dowodem na samozadowolenie twierdzącego.

Po przeczytaniu powyższego wywiadu daje się zauważyć, że Peter Emerson traktuje swego polskiego odbiorcę jak przedszkolaka w zakresie wiedzy o mechanizmach wyborczych, co daje mu okazję do prezentowania swojej metody de Borga. Reklamowanie nowatorskich procedur wybierania (czynnego prawa wyborczego) w Polsce, kraju w którym wszyscy obywatele pozbawieni są prawa kandydowania (biernego prawa) jest nieporozumieniem. Ta fasadowa polska demokracja, do której większość Polaków już się przyzwyczaiła – a są nawet dość prężni jej obrońcy – być może nie jest widoczna dla obcokrajowca. Nie zmienia to jednak powyższego smutnego faktu.

Powieść Orwella Folwark zwierzęcy niesie inne ważniejsze – niż podane przez Emersona – spostrzeżenie funkcjonujące w ustroju totalitarnym: „Wszystkie zwierzęta są sobie równe, ale niektóre zwierzęta są równiejsze od innych”. I tak jest w III RP, gdzie nasz Profesor zabiera ekspercki głos usiłując wspomóc rodzimych „równiejszych” polityków w planowanych naprawach mechanizmu wyborczego.

1) https://www.docdroid.net/14c60/ekspertyza-stv.pdf.html

2) Jerzy Przystawa, „Naukowy fetysz reprezentatywności i sprawiedliwości”, http://jow.pl

3) Erik von Kuehnelt-Leddihn, „Demokracja – opium dla ludu?”

4) Feliks Koneczny, „O cywilizację łacińską”

Pierwodruk na stronie jow.pl z lipca 2016 roku

Europejskie Dziedzictwo Wyborcze

W 2003 roku Rada Europy opublikowała dokument pn. „Kodeks dobrej praktyki w sprawach wyborczych. Wytyczne i Raport wyjaśniający”.1 Cała zawartość kodeksu KDP weszła do wydanego dziesięć lat później nowego i poszerzonego dokumentu pn. „Prawo wyborcze”.2 Kodeks KDP wprowadził do obiegu pojęcie Europejskie Dziedzictwo Wyborcze (EDW).

EDW zostało zdefiniowane poprzez podanie pięciu zasad, które to dziedzictwo stanowi. Zasadami tymi są: powszechność, równość, wolność, tajność i bezpośredniość wyborów.

Autorzy dokumentu stwierdzają, iż demokracja jest nie do przyjęcia bez wyborów przeprowadzanych zgodnie z ww. zasadami.

Mamy zatem prawie analogię do wyborów piecioprzymiotnikowych do sejmu, które są powszechne, równe, bezpośrednie, proporcjonalne oraz tajne. Różnica zaś jest taka, iż autorzy kodeksu KDP walor wolności przedkładają wyżej niż rozwiązanie proporcjonalne – obowiązujące do polskiego sejmu – o którym mowa w Konstytucji z 1997 roku.

W Polsce ustawą regulującą prawo wyborcze do sejmu jest Kodeks wyborczy z 2011 roku (KW). Wadliwość polskiego KW – jego nie obywatelskość – wykazał prof. Jerzy Przystawa w artykule pt. „Obywatel a Kodeks Wyborczy”.3

Zasadnicza rozbieżność miedzy oba kodeksami – KDP Rady Europy a polskim KW – jest taka, że KDP za podmiot prawa wyborczego uważa tylko i wyłącznie wyborcę lub kandydata. Pojawiająca się w teksie tego dokumentu nazwa partia jest niejako wtórna  – co jest przejawem naturalnym jako, że formacja ta oznacza samo-zorganizowanie się właśnie wyborców w określonym celu politycznym.

W polskim KW wyborca czy kandydat jest przedmiotem – a nie podmiotem – procedury wyborczej pozbawionym nawet biernego prawa wyborczego do sejmu. Ta dyskryminacyjna praktyka jest sprzeczna z zasadą powszechności wyborów, zasadą warunkującą istnienie demokracji w jakimś kraju.

Nie możemy zatem mówić o pełnej demokracji w Polsce, a jedynie o jej ułomnej wersji.

Odrębnym tematem – choć powiązanym merytorycznie – jest pytanie „Czy polski Kodeks wyborczy jest zgodny z Konstytucją? Na pytanie o tej treści odpowiada adwokat Jerzy Marcin Majewski w swym felietonie na witrynie salon24.4

W swojej konkluzji na końcu felietonu Autor potwierdza: „W swojej obecnej postaci polski Kodeks wyborczy w zakresie realizacji konstytucyjnie gwarantowanego biernego prawa wyborczego przysługującego każdemu obywatelowi jest niezgodny z zasadą proporcjonalności i istotności, wyrażoną w art. 31 ust. 3 Konstytucji”.

Ostatnie wydarzenia w sejmie z grudnia 2016 roku ukazują ze zdwojoną siłą wyobcowanie posłów od swoich wyborców. Bowiem niezależnie od faktu, iż wszyscy polscy obywatele są pozbawieni biernego prawa wyborczego do sejmu to mamy drugie naganne zjawisko. Jest nim  brak zależności poszczególnego posła od wyborców, którzy go do sejmu delegowali. Posłowie wybierani są w wielomandatowych okręgach wyborczych w wyniku czego ulegają oni procesowi wyalienowania od swoich elektorów. Powyższy patologiczny mechanizm wyborczy opisują od ponad 20 lat rzecznicy wyborów do sejmu przeprowadzanych w jednomandatowych okręgach na swojej stronie internetowej.5 Obecnie na naszych oczach otrzymujemy potwierdzenie tej nienormalności.

Niejako przy okazji nasuwa się spostrzeżenie, że partia rządząca i partie opozycyjne w uzasadnieniach swojego postępowania wadliwie odwołują się do aksjomatów z dziedziny demokracji.

Partia rządząca argumentuje swoje władztwo faktem uzyskania mandatu od większości wyborców. Podobne uzasadnienie stosowała partia PZPR za czasów swoich rządów. Nikt bowiem nie zaprzeczy racji, że w czasach PRL-u przytłaczająca większość wyborców głosowała na jedyną wówczas listę wyborczą firmowaną przez tę partię komunistyczną. Powyższe bliźniacze podobieństwo jest wynikiem identycznego stosunku obu partii do praktyki wyborczej: prawo czynne dla obywateli jest akceptowalne ale prawo bierne przynależy się partii na zasadzie wyłączności.

Podobnie błędną argumentację stosują dzisiejsze zjednoczone partie opozycyjne wysuwając swój koronny postulat obrony demokracji w Polsce. Jak wyłożył profesor Jerzy Przystawa w Polsce mamy ułomną demokrację. Zatem winno się ją naprawiać a nie bronić.

Rzut oka na wycinek polskiego życia publicznego jakim są demokratyczne wybory uświadamia nam nieprawidłowości w tej płaszczyźnie rozważań. Racjonalną pomocą w ich usunięciu byłoby zaadoptowanie na polski grunt wyborczy Europejskiego Dziedzictwa Wyborczego. Jest to o tyle ważne, że do dnia dzisiejszego Polska nie tylko nie ratyfikowała wspomnianego na wstępie kodeksu KDP ale tego dokumentu nie ma w ogóle w oficjalnej przestrzeni publicznej. W międzyczasie Rada Europy zdążyła już wydać publikację z okazji jubileuszu 10-lecia opublikowania Kodeksu dobrych praktyk.6 To, że polski Kodeks wyborczy z 2011 roku omija szerokim łukiem zasady ujęte w dokumencie Rady z 2003 roku zawdzięczać możemy niepisanemu sojuszowi wszystkich partii sejmowych w tym temacie. Tylko jak długo ten scementowany sojusz – sprzeczny z interesem polskich obywateli – będzie trwał?

Pierwodruk na stronie jow.pl ze stycznia 2017 roku

  1. https://bisnetus.wordpress.com/biblioteka/akty-ustrojowe/kodeks-dobrej-praktyki-komisji-weneckiej/kodeks-raport-wyjasniajacy/
  2. http://www.eods.eu/library/VC.Electoral%20Law_EN.pdf
  3. http://jerzyprzystawa.salon24.pl/314330,obywatel-a-kodeks-wyborczy
  4. http://maclawyer.salon24.pl/663373,czy-polski-kodeks-wyborczy-jest-zgodny-z-konstytucja
  5. www.jow.pl
  6. http://www.venice.coe.int/webforms/documents/?pdf=CDL-STD(2013)050-e

Prawo kandydowania a prawo zgłaszania w wyborach

Działania różnych organizacji o zasięgu międzynarodowym na rzecz demokratyzacji procesu wyborczego doprowadziły w 2003 roku do zdefiniowania pojęcia państwa demokratycznego. Dokumentem zawierającym wytyczne dla takiego państwa jest Kodeks dobrej praktyki w sprawach wyborczych – Opinia nr 190/2002 Rady Europy.

Jedną z pięciu naczelnych zasad prawa wyborczego jest jego powszechność. Pozostałe zasady to: równość, wolność, tajność i bezpośredniość wyborów.

Kodeks potwierdza, iż: „Powszechne prawo wyborcze oznacza, że wszyscy ludzie (ang.: all human) mają prawo wybierania (ang.: to vote) i kandydowania (ang.: to stand for) w wyborach”. Podane w nawiasach odpowiedniki są w języku oryginału, ponieważ nie istnieje urzędowe tłumaczenie tego dokumentu na język polski, a mija już prawie 15 lat od publikacji ww. Kodeksu dobrej praktyki.

Prawo kandydowania

Dla przykładu w państwie stosującym ordynację większościową w systemie FPTP – mowa o Wielkiej Brytanii – popularny przewodnik po wyborach (guidance) zawiera – oprócz informacji dla osób głosujących i wytycznych dla przewodniczącego komisji wyborczej okręgu – dwa komunikaty wyjaśniające, dotyczące podmiotów prawa wyborczego:

1. Partie polityczne
Partia polityczna jest organizacją, która dąży do wpływania lub kontrolowania polityki rządu, zwykle poprzez nominowanie kandydatów i próbę wygrania wyborów i sprawowania urzędu publicznego. Partie wybierają kandydatów do reprezentowania ich podczas wyborów.

2. Niezależni kandydaci
Niezależny kandydat to osoba, która chce stawać do wyborów i nie jest wybierana przez partię polityczną. Nadto dokładniejszy już przewodnik dla samych kandydatów podaje następujące zapisy:

„Jednakże, aby twoje nazwisko zostało dodane do kart do głosowania, musisz również zostać prawidłowo nominowanym kandydatem. Oznacza to, że musisz przedłożyć wypełniony zestaw dokumentów nominacyjnych, wraz z depozytem w wysokości 500 funtów (…). Kandydaci, którzy uzyskają więcej niż 5% wszystkich ważnych głosów oddanych, otrzymają zwrot depozytu”.

Dokumenty nominacyjne muszą zawierać 10 podpisów zarejestrowanych wyborców.

Na tym kończą się warunki konieczne do realizacji w praktyce prawa stawania do wyborów przez kandydata niezależnego w angielskim systemie elekcyjnym. Są one niewyobrażalnie proste, co wcale nie oznacza, że w praktyce łatwe do zrealizowania celu, jakim jest skuteczny wybór na posła.

Nadmienię, iż uprawnionych do głosowania w wyborach do angielskiej Izby Gmin (650 mandatów) w 2017 roku było 46,8 mln obywateli, a do polskiego Sejmu (460 mandatów) w 2015 roku 30,7 mln.

Prawo zgłaszania

Na początek pewne przypomnienie z logiki przeniesione na grunt prawa wybierania osób. Rzeczowniki: „kandydowanie” i „zgłaszanie” nie mają – pod względem słowotwórczym – identycznego znaczenia. Ogólne prawo kandydowania osoby do jakiegoś gremium może być ograniczone szczegółowym prawem zgłaszania.

Nadto rzeczownikowi „zgłaszanie” bliższe jest pokrewieństwo słowa „mianowanie”, którego jest synonimem. Fakt ten – podmienienie słowa „mianowanie” na bardziej demokratyczne „zgłaszanie” – został wykorzystany w polskim powojennym systemie wyborczym.

„W prawie wyborczym państwa komunistycznego kluczowe znaczenie miał przepis regulujący podmiot uprawniony do kształtowania listy kandydatów. Monopol w tym zakresie gwarantowany był partii komunistycznej.

Standard polski został ustalony w ordynacji wyborczej z 1952 roku. Ustawa z dnia 1 sierpnia 1952 r. – Ordynacja wyborcza do Sejmu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (Dz. U. Nr 35 poz. 246) przesądzała w art. 33, że: Prawo zgłaszania kandydatów na posłów przysługuje organizacjom politycznym, zawodowym i spółdzielczym, Związkowi Samopomocy Chłopskiej, Związkowi Młodzieży Polskiej, jak również innym masowym organizacjom społecznym ludu pracującego„.*)

Dzisiaj prawo wyborcze w Polsce reguluje ustawa z 5 stycznia 2011 roku pn. Kodeks wyborczy. Zaraz na wstępie mamy zapis:

„Art.1. Kodeks wyborczy określa zasady i tryb zgłaszania kandydatów, przeprowadzania oraz warunki ważności wyborów (…)”.

Samą procedurę zgłaszania ustawodawca rozwinął dalej. I tak:

„Art. 84.§ 1. Prawo zgłaszania kandydatów w wyborach przysługuje komitetom wyborczym. Komitety wyborcze wykonują również inne czynności wyborcze, a w szczególności prowadzą na zasadzie wyłączności kampanię wyborczą na rzecz kandydatów.

§ 2. W wyborach do Sejmu i do Senatu oraz w wyborach do Parlamentu Europejskiego w Rzeczypospolitej Polskiej komitety wyborcze mogą być tworzone przez partie polityczne i koalicje partii politycznych oraz przez wyborców”.

Z powyższego wynika, że ustawa Kodeks wyborczy ogranicza prawo kandydowania, czyli wybieralności, wszystkich uprawnionych polskich obywateli. Ograniczenie to zostało uściślone tylko do prawa zgłaszania, które przysługuje wyłącznie „komitetom wyborczym”.

Mówiąc prościej: w III RP istnieje zakaz kandydowania (wybieralności) do sejmu obywateli, którzy nie są „nominowani” przez Komitet wyborczy, o których wspomina wyżej wspomniany europejski Kodeks dobrej praktyki jako „all human”.

Reasumując można powiedzieć słowami Ericha Marie Remarque’a, iż na froncie wyborczym w Polsce po 1989 roku „jest bez zmian”.

– – –
* Andrzej Rzepliński – „Niewolne wybory parlamentarne. Doświadczenie polskie 1947–1989”, monitorkonstytucyjny.eu, 9/12/2017

22.5.2018

Związek Kościoła z demokracją

Profesor KUL i były dyrektor Instytutu Jana Pawła II tej uczelni ks. Alfred Marek Wierzbicki opublikował w ubiegłym roku artykuł pt. „Kłopot Kościoła z demokracją?”*). Myślą przewodnią tego tekstu była wydana w 1991 roku encyklika społeczna papieża Jana Pawła II „Centesimus annus”, której jeden z rozdziałów dotyczy m.in. demokracji.

Papież zakładał w encyklice, że „Kościół /…/ wypowiada się na temat określonych sytuacji ludzkich, indywidualnych i wspólnotowych, narodowych i międzynarodowych, i formułuje w ten sposób swoje nauczanie, prawdziwy corpus doktrynalny, który pozwala mu analizować zjawiska społeczne, wypowiadać się na ich temat i wskazywać kierunki właściwego rozwiązywania problemów, które z nich wynikają”.

Jak ważna – wręcz nieoceniona – jest ta encyklika dla polskiego katolickiego demokraty pokazuje kilka poniżej przytoczonych sformułowań w niej zawartych.

W encyklice zdefiniowane jest pojęcie „demokracja”, które oznacza:

„system, który zapewnia udział obywateli w decyzjach politycznych i rządzonym gwarantuje możliwość wyboru oraz kontrolowania własnych rządów, a także — kiedy należy to uczynić — zastępowania ich w sposób pokojowy innymi”.

Papież pisze dalej:

„Nie może zaś demokracja sprzyjać powstawaniu wąskich grup kierowniczych, które dla własnych partykularnych korzyści albo dla celów ideologicznych przywłaszczają sobie władzę w państwie.

Autentyczna demokracja możliwa jest tylko w Państwie prawnym i w oparciu o poprawną koncepcję osoby ludzkiej. Wymaga ona spełnienia koniecznych warunków, jakich wymaga promocja zarówno poszczególnych osób, przez wychowanie i formację w duchu prawdziwych ideałów, jak i „podmiotowości” społeczeństwa, przez tworzenie struktur uczestnictwa oraz współodpowiedzialności. /…/ Po upadku totalitaryzmu komunistycznego i wielu innych ustrojów totalitarnych i tak zwanych systemów „bezpieczeństwa narodowego”, obserwuje się dzisiaj dominację — co prawda nie wolną od sprzeczności — ideału demokratycznego, który łączy się z zainteresowaniem i troską o prawa człowieka. Właśnie dlatego te narody, które reformują swoje systemy, muszą demokracji zapewnić autentyczne i mocne fundamenty poprzez wyraźne uznanie tych praw.”

Papież definiuje powyżej rozważany ideał podając jego nazwę jako  „demokracja autentyczna”. Jest to ważne określenie ponieważ w historii ludzkości form demokracji było wiele, począwszy od ateńskiej a skończywszy na socjalistycznej.

Póki co Ojcowie Założyciele III RP beztrosko podeszli do przewodniej idei „autentycznej demokracji” i zafundowali nam jej ułomną formę.

Otóż Papież wyraźnie pisze, że system demokratyczny:

  1. „rządzonym gwarantuje możliwość wyboru”.

Oznacza to ni mniej ni więcej tylko „wyboru” pełnego czyli uwzględniającego dwa prawa wyborcze do sejmu: czynne i bierne. Oba prawa są nierozłączne dla państwa demokratycznego.

Natomiast w III RP obywatele są pozbawieni biernego prawa wyborczego do najważniejszego organu decyzyjnego czyli do sejmu podobnie jak to  było w poprzednim ustroju czyli w demokracji socjalistycznej**). Mamy zatem ciągłość obu ordynacji wyborczych tj. solidarnościowej (tej po 1989 roku) z socjalistyczną. W tej sytuacji trudno mówić o „autentycznej demokracji” zgodnie z tezą zawartą we wspomnianej encyklice.

2. „Autentyczna demokracja możliwa jest tylko w państwie prawnym i w oparciu o poprawną koncepcję osoby ludzkiej”.

Poprawna koncepcja musi gwarantować podmiotowość osoby w państwie, czyli nie pozbawiać części należnych jej praw w tym praw wyborczych jak to ma miejsce obecnie w III RP.

W związku z dwoma powyżej wymienionymi rozbieżnościami miedzy demokratyczną praktyką III RP a jej wzorcem opisanym jako „autentyczny” musimy dojść do wniosku, że  nie mamy „podmiotowości” społeczeństwa, która jest niezbędna do tworzenia szerokich struktur uczestnictwa obywateli oraz współodpowiedzialności za dobro wspólne.

Przytoczony na wstępie niniejszej notki artykuł księdza Profesora jest symptomatyczny. Bowiem Profesor uznaje rok 2015 za początek kryzysu demokracji w Polsce co prowadzi do wniosku oto takiego, iż przed tym rokiem była w kraju demokracja lepsza od tej po. A przecież nic się szczególnego w owym roku nie zdarzyło poza wyborami do sejmu odbytymi wg ordynacji wyborczej III RP wzorowanej na tej z PRL-u.

W świetle mojej powyżej wyłożonej racji jest to wniosek fałszywy. Przesłanie encykliki w temacie demokracji jest klarowne i czytelne. Mówi ono o „autentycznej demokracji”, której nie ma w całej III RP a nie tylko po 2015 roku.

Byłoby niedobrze, gdybyśmy my polscy katoliccy demokraci mieli utwierdzać czy nawet bronić dzisiejszej nie autentycznej demokracji zamiast roztropnie przywracać ją właściwe tory zgodnie z ideą wyłożoną przez świętego Jana Pawła II.

29 stycznia A.D. 2020

*) http://wiez.com.pl/2019/04/01/klopot-kosciola-z-demokracja/

**) https://www.salon24.pl/u/wbs/868625,prawo-kandydowania-a-prawo-zglaszania-w-wyborach

List do P.T. Wojownika

Dziękuję za ostatni email potwierdzający wspólne zatroskanie o losy idei JOW wśród rodaków. Minęły czasy, gdy śp. Jerzy Przystawa swym profesorskim, pewnym głosem rozjaśniał nam – w drodze dyskusji – szczegóły nowej ordynacji wyborczej do sejmu na swoim forum. Dzisiaj już Go nie ma wśród nas a problem JOW pozostał.

Fakt, iż Profesor był ortodoksyjny w poglądzie na „nie autoryzowanie wyborów wg obecnej ordynacji proporcjonalnej” (w niedzielę nie idę na wybory) to jednak musimy zdawać sobie sprawę z tego, że czasy – od Jego śmierci – mocno się pogorszyły. W Polsce utrwalane są rządy oligarchiczne co widać gołym okiem – tak jak było za PRL. Co gorsza powstaje złudna dwu biegunowa scena polityczna a la JOW. Dlatego skłaniam się ku tezie, aby niektórzy, aktywni członkowie Ruchu włączyli się do polskiej polityki nawet w sytuacji, gdy mamy wadliwą ordynację wyborczą do sejmu, celem jej zmiany. Jest to nawet myślenie angielskie (casus: Charles Parnell) – mimo ograniczeń, odmienną niż angielska bo wielomandatową ordynacją wyborczą.  

Zgadzałem się kiedyś z tezą śp. Profesora, że wciąganie się do polskiej polityki to tak jak zasiadanie do stołu karcianego z zawodowymi szulerami mającymi znaczone talie. Ortodoksyjność jest dobra, gdy dotyczy dziedziny samej idei ale jej realizacja*) winna być elastyczniejsza tzn. dostosowana do otaczającej rzeczywistości.  Pozwolę sobie na podsumowanie moich spostrzeżeń zaanonsowanych w poprzednim emailu.

  1. Musi być „partia” wojowników**) – o założonym czasie trwania a nie bezterminowa jak to zwykle bywa – utworzona specjalnie dla realizacji celu JOW chociaż na warunkach demokracji oligarchicznej bowiem prawo jest takie a nie inne. Pobocznym celem tego działania jest NIE BAĆ się nazwy „partia” – nawet wbrew awersji rodaków (mającej swoje historyczne uzasadnienie) co do samej nazwy. Ta awersja winna zanikać, choć będzie to trudne z uwagi na funkcjonujący u nas destrukcyjny model polskiego partyjniactwa, który jest wzmacniany przez mass media. Nikt inny tego nie zrobi jak my „anglofile” (na punkcie ordynacji) chyba, że zrobią to nasi przeciwnicy jak np. zwolennicy ordynacji mieszanej.
  2. Partia powinna powstać na bazie członków Stowarzyszenia / Ruchu. Chodzi nie tylko o logistykę ale o stałą więź: partia JOW – Stowarzyszenie na rzecz zmiany ordynacji jako think tank partii. Dzisiaj – w dobie internetu (vide casus Nowy Ekran z 2011 roku) – jest jakoby łatwiej by działać ale dla Polaków autorytet przywódczy jeszcze dużo znaczy i upraszcza sprawę: Profesor, biskup, Kukiz czy inna postać medialna. Nawet Stowarzyszenie (ale obok i tylko udostępniając bazę wojowników czy tylko sympatyków idei z całego kraju. Ta baza to – na początku – tak naprawdę ważna materialna wartość dodana Stowarzyszenia). Jestem pewny, że znalazło by się 460 działaczy rozsianych po Polsce, którzy stanowili by przyczółek. Tutaj ważne jest oswajanie rodaków z nowymi (wirtualnymi) 460 okręgami wyborczymi. Nie znam ustawy o partiach ale członkostwo winno być wolne / otwarte dla wszystkich jak w Anglii, coś a la „asocjacje” (prof. Tomasz Kaźmierski).
  3. Żadnych skrupułów a la Paweł Kukiz co do nie brania ewentualnych publicznych pieniędzy dla partii. Jeśli naszym zdaniem prawo jest wadliwe to należy dążyć do jego zmiany a nie udawać świętoszków. Wyborcy poprzez absencję w Referendum 2015 roku potwierdzili swoje desinteressement w tej sprawie. Nawet Anglicy mają „Act” o dofinansowaniu małych partii jako wyjątek od reguły.
  4. Co z tego, że partia JOW będzie mieć słabe „medialne” poparcie. Szlachetność CELU uzasadnia działalność polityczną, która z pewnością będzie trudnym ugorem do zaorania i obsiania wśród rodaków aby dać w przyszłości owoce.
  5. Nadal jestem zdania, aby cel osiągnięcia JOW odbywał się w kilku etapach. Uważam bowiem, że – przy totalnej blokadzie informacyjnej i funkcjonowania dyżurnych medialnych dezinformatorów nt. JOW – droga winna być ewolucyjna, najlepiej dwuetapowa tj. najpierw walka o pełnię praw wyborczych zgodnie z Opinią Rady Europy nr 190/2002 a później reszta. Wychodzę bowiem z założenia – zgodnie z prawami toczenia sporów – że teza o treści „pełnia praw wyborczych dla wszystkich obywateli” wynika z już przyjętej w Europie ogólnej zasady zdefiniowanej w dokumencie Rady Europy pn. „Kodeks dobrej praktyki w sprawach wyborczych” (ww. Opinia nr 190/2002). Uznanie tej zasady przez drugą stronę sporu obywatel – partie jest FUNDAMENTALNE bowiem od tego momentu ciężar dowodu „onus probandi” spocznie na jej barkach tzn. partie żądając dla siebie wyjątkowości w procedurze wyborczej winny udowodnić prawo do tego wyjątku – nie sprzecznego z Opinią – a tutaj z pomocą winni nam przyjść prawnicy, którzy obecnie śpią.

Dzisiaj mamy paradoksalną sytuację: przy braku w Polsce „zasady ogólnej” w sprawach wyborczych – mimo jej istnienia jako Opinii nr 190/2002 – funkcjonuje „prawo posiadania” (beatus qui tenet) biernego prawa wyborczego przez partie na zasadzie wyłączności, które to prawo zostało odziedziczone po PRL a sam ciężar dowodu spoczywa na obywatelach / wyborcach (np. Ruch JOW) dokładających wszelkich starań by stare prawo zmienić.

Dopóki nie nastąpi w Polsce PRAWNE usankcjonowanie ww. „zasady ogólnej” – nie ma nawet przetłumaczonego tekstu ww. Opinii mimo członkostwa Polski w Radzie Europy – to „zasada posiadania” trwać będzie w najlepsze.

W ogólności: żaden normalny posiadacz dobra – osoba fizyczna czy prawna – jakim jest „prawo do posiadania” nie zrzeknie się go dobrowolnie. Jedynie państwowe prawo może to zmienić.

W szczególności: po naszej stronie stoi europejska „zasada ogólna”, która zmienia istniejące komunistyczne „prawo do posiadania” i w obronie słusznej sprawy winna być przez Stowarzyszenie / Ruch JOW roztropnie wykorzystana.

Mamy w kraju sporą grupę (na dn. 6.9.2015 r. = 1,8 mln) ujawnionych sympatyków JOW. To ponad 10% aktywnych wyborców. Przedtem mieliśmy tylko bezosobowe badania opinii publicznej. Jestem jednym z nich i świadomość, że dokładam cegiełkę – poprzez absencję  w wyborach – do walki z panoszeniem się w polityce miernych, bo uzależnionych od oligarchów partyjnych, osobników nie jest budująca a 1,8 mln osób to spora /gromada/ rodaków warta zagospodarowania dla zbożnego celu. Przypomnę cytat Edmunda Burke: „Dla triumfu zła potrzeba tylko, żeby dobrzy ludzie nic nie robili”. Edukacja to wspaniała rzecz ale to za mało.

Na koniec, gdyby śp. Profesor żył to zadałby mi pytanie: co ty drogi Przyjacielu dajesz od siebie, że się tak wymądrzasz? Prawda jest taka, że:

– materialnie: mam blokadę finansową natomiast

– duchowo mogę wyżywać się ANANIMOWO do woli, w internecie pisząc np. notki czy komentarze na innych blogach.  Jest to też dobro, co prawda tylko duchowe ale zawsze coś.

*) uzasadnienie doktrynalne mojego stanowiska (pojęcia, tok rozumowania a nawet niektóre zwroty oparłem na „Katolickiej Etyce Wychowawczej” O. Jacka Woronieckiego, tom 1) jest następujące:

A. Każdy, nawet najmniejszy czyn człowieka ma skorelowane ze sobą dwa etapy: poznania (rozum) i pożądania (wola), przy czym wola (teza 21 tomistyczna Benedykta XV) postępuje za umysłem co ludowe porzekadło podaje nam jako: „o czym nic nie wiesz tego i nie zapragniesz”.

B. Podobnie jest z misją Stowarzyszenia, która jest logicznie precyzyjna w swojej treści: „zmiana systemu wyborczego” i należy do dziedziny czynu, który za cel stawia sobie konkretne dobro opisane jako JOW.

Zatem Stowarzyszenie ma w dziedzinie swego czynu, którego celem jest „misja JOW” dwa zadania do spełnienia:

– zadanie teoretyczne to poznać jego (JOW) składniki i zasady oraz

– zadanie praktyczne to pokierować ich zastosowaniem tj. zmianą.

Wyjaśnić należy, że pojęcie „JOW” to nic innego jak ideał, drogowskaz. Drogowskazy zaś wskazują tylko drogę prowadzącą do celu jakim jest „zmiana”, ale same przez się pobudką do działania nie są i impulsu do czynu ze swoim celem o treści „zmiana” nie dają.

W dziedzinie myśli ideał (JOW) jest pierwszy ale w dziedzinie czynu – cel (zmiana).

Proces o treści „misja JOW” jest bardziej złożony niż pojedynczy czyn człowieka. Cel tego czynu (zmiana) jest daleki i potrzebuje długiego szeregu pomniejszych czy pośrednich celów do niego prowadzących.

C. W związku z powyższym uważam, że pierwszym i FUNDAMENTALNYM a jednak pośrednim celem jest:

 1. Uznanie w przestrzeni publicznej dokumentu Rady Europy No 190/2002 pn. „Kodeks dobrej praktyki w sprawach wyborczych”, który został zatwierdzony przez Zgromadzenie Parlamentarne RE na pierwszej sesji miesięcznej w 2003 r. oraz przez CLRAE na sesji wiosennej w 2003 r. Polska jest państwem członkowskim RE (w tym i CLRAE). Przypomnę, że robocze tłumaczenie tekstu tego dokumentu figurowało na stronie PKW do 2015 roku.

Bez osiągnięcia tego pod-celu – tj. bez zmiany „prawa posiadania” wyłączności biernego prawa wyborczego do sejmu przez partie polityczne  na „zasady ogólne” zdefiniowane przez RE – prawie niemożliwym jest zrobienie następnego kroku.

**) W normalnym państwie demokratycznym w którym społeczeństwo jest mocno homogeniczne etnicznie, religijnie czy społecznie – a takim jest Polska – idea JOW powinna być popularyzowana przez główne partie polityczne a nie przez partię JOW, której zaistnienie jest wymuszoną koniecznością.

Z szacunkiem, woj.JOW.nick, 11.10.2019

PS (11.11.2019) należy poczynić dwa dopiski; Otóż w państwie demokratycznym:

  1. działania na rzecz zasadniczej zmiany obowiązującej ordynacji wyborczej – z proporcjonalnej na większościową (lub odwrotnie) – należą do działań sensu stricto politycznych. Zatem naturalnym jest, że ich podjęcie i przeprowadzenie winna dokonać jakaś partia polityczna. Jeśli takowej nie ma to – per analogiam do partii UKIP utworzonej przez Nigela Farage’a w Anglii z celem „brexitu” – winna być założona.
  2. Jest oczywistym, że każda partia – co do istoty rzeczy – ma cel zasadniczy. Takim jest dobro wspólne obywateli wynikające wprost z Konstytucji. Im większa partia tym cel ten ma bardziej szczegółowo rozpisany w statucie partii. Powyższe nie wyklucza posiadania jednego pod-celu a dotyczącego tylko „zmiany ordynacji”. /w…k/

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij